Każdy dorosły obywatel Polski ma dowód osobisty, dokument, który go jednoznacznie identyfikuje. W sferze regulacji prawnych nie ma miejsca na wątpliwości dotyczące „ja” – ale sztuka nowoczesna i współczesna do tej sfery nie należy. Zwłaszcza że to w epoce nowoczesności myśliciele i artystki zaczęli krytycznie przyglądać się naturze „ja”. Kartezjusz w XVII wieku uznał za istotę podmiotu jego zdolność myślenia. „Ja” równało się umysłowi. W ten sposób cielesność człowieka została zepchnięta na drugi plan – na długie wieki. W sztuce ciało pojawiało się jedynie jako metafora abstrakcyjnych idei bądź też jako przedmiot erotycznej fascynacji. Właśnie – jako przedmiot, nie podmiot. Dopiero XX wiek nobilitował ciało, pokazując, że nasze „ja” to całość duchowo-cielesna. To dzięki ciału nawiązujemy relacje z otoczeniem, odczuwamy i działamy. Temat ten był i jest eksploatowany zwłaszcza przez artystki, które poprzez eksponowanie cielesności snują intymną opowieść na temat kobiecej tożsamości i jej związku z doświadczeniem ciała. Inni i inne idą jeszcze dalej, tworząc sztukę, w której ciało wpisane w strukturę dzieła wchodzi w relację z ciałem widza.